Reklama
Reklama

Gościmy

Naszą witrynę przegląda teraz 64 gości 





Reklama
Reklama

Statystyki

Reklama
Słoma z butów?
Wpisał Elżbieta Ślebzak   
Wtorek, 29. Kwiecień 2008 20:36
Co jakiś czas w angielskich mediach pojawiają się opinie, że emigranci (w tym i Polacy) nie umieją się zachowywać w miejscach publicznych, że trzeba ich uczyć kultury. Oburzamy się wtedy i odgryzamy, wytykając Anglikom ich niestosowne zachowanie przy stole (bekanie, głośne puszczanie wiatrów, dłubanie w zębach lub w nosie itp.). Jak to więc jest z tą naszą kulturą i kulturą Brytyjczyków?

Warto wiedzieć, że dla Anglika niegrzeczne jest przyglądanie się innej osobie, „taksowanie spojrzeniem”. Anglik nie obejrzy się na ulicy za człowiekiem z błękitnym czubem lub z dwudziestoma kolczykami. Dziewczyna wyglądająca jak pani Adams ze słynnej filmowej „Rodziny Adamsów”, przechadzająca się po mieście z czarną torebką w kształcie trumny, również nie wzbudzi specjalnych emocji wśród Anglików. Widziałam takie osoby na własne oczy i obserwowałam zachowanie Anglików na widok tak wyglądających osób.

Dla Polaków natomiast wygląd jest bardzo ważny, a jeszcze ważniejsze jest, ile warte są ciuchy, jakie masz na sobie. Nawet wyjście z dzieckiem na plac zabaw to dla nas – Polaków - okazja do rewii mody i manifestowania zasobności portfela. Pół roku żyłam w Anglii bez taksujących spojrzeń Polek, aż dopadły mnie pewnego wiosennego dnia w 2006 roku na placu zabaw w Saltwell Parku w Gateshead. Spojrzenia te – jak kasa fiskalna – zeskanowały mnie od stóp do głów i podliczyły, ile pieniędzy mam na sobie, jakiej marki są moje dżinsy i buty sportowe.

Kiedy znajoma Polka wprowadziła się do mieszkania na parterze bez firanek, początkowo czuła się nieswojo. Dopiero po pewnym czasie dotarło do niej, że to nie Polska i tu nikt nie będzie jej zaglądał w okna, no chyba że inny Polak.

Nasz brak kultury przejawia się często niegrzecznymi pytaniami o zarobki. Większość z nas przyjechała tu „za chlebem”, żeby lepiej zarabiać, ale to nie usprawiedliwia pytań typu: „Ile masz na godzinę?” zadawanych ledwo poznanej osobie.

Mam wrażenie, że nasza kultura to często tylko kult pieniądza. Zarabiamy w Anglii nie po to, żeby żyło nam się lepiej, ale po to, żeby „obkupić się”, pojechać do Polski i popisać się przed znajomymi, sąsiadami i rodziną. Sporo Polaków potrafi wybrać wszelkie środki finansowe z kart kredytowych i wykorzystać limit debetowy w stu procentach, byle tylko pojechać dwa tysiące kilometrów do Polski nowym samochodem i „poszpanować” markowymi ciuchami.

Każdy chyba zgodzi się ze mną, że kultura osobista to również szacunek i tolerancja wobec innych ludzi, innych kultur i stylów życia. Przez wiele stuleci szczyciliśmy się, że Polska była „krajem bez stosów” - bez procesów o czary, krajem tolerancyjnym, w którym schronienie uzyskiwali przeganiani z całej Europy Żydzi. A teraz w Anglii? Kto z nas – tak naprawdę – traktuje równo wszystkich mieszkańców Anglii? Żyję tu ponad dwa lata, rozmawiam z wieloma Polakami, czytam ich wypowiedzi na łamach prasy czy w internecie i widzę, że wielu Polaków czuje się lepszymi od wszystkich, nawet od rodowitych Anglików i zachowuje się w sposób wyniosły i lekceważący wobec innych ludzi. Czy wypada tak traktować gospodarza? Czy będąc u kogoś w domu, krytykowalibyśmy jego dobór tapet, jakość sprzętu RTV gospodarza lub może wypieki gospodyni? Czy dawalibyśmy odczuć gospodarzom, że są od nas gorsi, gorzej wykształceni, że mają gorszy gust muzyczny i nieudane dzieci? Anglicy są przecież takimi naszymi gospodarzami, a my jesteśmy u nich w gościnie, czyż nie? Zachowujmy się więc kulturalnie wobec naszych gospodarzy.

Nawet dziecko wie, że kultura to te trzy magiczne słowa: „Proszę. Przepraszam. Dziękuję.” Za rzadko ich używamy względem Anglików. Wstyd mi było za jedną polską rodzinę, a właściwie matkę z dziećmi w supermarkecie „Asda” w miejscowości Ashington (na północ od Newcastle). Staliśmy przy kasie. Podszedł „witacz” (greeter – pracownik, witający klientów sklepu, udzielający im informacji i pomagający w różny sposób). Grzecznie poprosił Polkę, żeby się przesunęła tak, aby mógł zabrać puste koszyki spod taśmy. Pani go nie zrozumiała i zaczęła tylko wzruszać ramionami. Wyglądało to bardzo niegrzecznie, jakby mówiła mu: „A co mnie to obchodzi, co ty chcesz. Radź sobie sam.” „Witacz” obszedł ją i dostał się w końcu do swoich koszyków. Po chwili Polka płaciła za zakupy kartą debetową i grzeczna kasjerka, spytała ją, czy życzy sobie jakąś wypłatę gotówki (cash back). Polka znowu powzruszała tylko ramionami i z zaciętą miną zakończyła zakupy. A wystarczyłyby tylko dwie rzeczy: uśmiech i wyjaśnienie: „I’m sorry. I don’t understand”. W niezręcznych sytuacjach, gdy nie wiemy, o co chodzi, uśmiechnijmy się i przeprośmy, że nie rozumiemy, czego od nas chcą, o co pytają. To zostawia zupełnie inne wrażenie na Anglikach, z którymi mamy do czynienia. To wpływa na to, jak nas wszystkich postrzegają.

Najbardziej jednak wstydzę się podróżować z Polakami. Wstyd mi za ich zachowanie na lotniskach. Zwykle uniemożliwiają przejście bez kolejki osobom uprzywilejowanym: inwalidom, matkom (rodzicom) z małymi dziećmi lub osobom, które za taki przywilej zapłaciły dodatkowe pieniądze. To, co na wszystkich europejskich lotniskach jest normą kulturową, a także prawem, dla Polaka jest nie do przyjęcia. Uprzywilejowane osoby, albo nie są przepuszczane w ogóle albo przepuszczane z łaską i z komentarzami, że jak się jest niepełnosprawnym lub ma się małe dziecko, to powinno się siedzieć w domu, a nie latać samolotem. Na lotnisku w Warszawie (Etiuda Terminal) 8 września o godzinie 5 rano matka z trzymiesięcznym dzieckiem w nosidełku skarżyła mi się, że próbowała podejść bez kolejki do odprawy biletowo-bagażowej, ale nie przepuściła jej inna kobieta. Dopiero interwencja pracownicy lotniska poskutkowała. Wstyd!

Każdy kolejny „ogonek” na lotnisku to w wykonaniu Polaków przepychanie się, jakby mogło zabraknąć miejsca w samolocie. Na lotnisku można poczuć się wtedy jak 20 lat temu w sezonie wakacyjnym na peronie kolejowym w momencie podstawiania pociągu dalekobieżnego nad morze. Pamiętają to Państwo jeszcze?

Do przepychanek dochodzi jeszcze hałaśliwe zachowanie się z „łaciną kuchenną” włącznie oraz dezorganizowanie pracy lotniska i przeszkadzanie w odprawie pasażerom innych lotów. Taką sytuację obserwowałam 25 sierpnia 2007 r. o godzinie 7.40 rano na lotnisku Durham Tees Valley (40 mil na południe od Newcastle). Gdy tylko wylądował samolot linii Wizz Air z Warszawy, w hali lotniska zapanowało poruszenie. Pomimo tego, że na monitorze nie pojawia się żadna informacja na temat odprawy pasażerów lecących lotem powrotnym do Warszawy, to spory tłumek i tak błyskawicznie wstaje z ławek i prawie podbiega do bramy, znajdującej się najbliżej samolotu Wizz Air-a. Są to oczywiście Polacy. Około 100-150 osób. Gdy po chwili na monitorze pojawia się informacja, że w tej bramie rozpoczyna się odprawa pasażerów na Majorkę, nic się nie zmienia. Tłumek Polaków skutecznie blokuje połowę hali niedużego lotniska. Sytuację próbuje rozwiązać energiczna pracownica lotniska, która staje z przodu i krzyczy bezpośrednio do nich: „Passengers flying to Warsaw STEP BACK!” Kręci przy tym znacząco głową i rzuca porozumiewawcze spojrzenia do innych pasażerów.

Może warto się zastanowić, że w każdym miejscu wystawiamy świadectwo naszej własnej kulturze osobistej, ale także kulturze osobistej całego polskiego narodu. Tak przecież powstają stereotypy. Tak powstał stereotyp Polaka, który nie umie się zachować. A za jego powstanie jesteśmy wszyscy odpowiedzialni. Może jeszcze jest czas, żeby ten stereotyp zmienić?

Elżbieta Ślebzak