Reklama
Reklama

Gościmy

Naszą witrynę przegląda teraz 22 gości 





Reklama
Reklama

Statystyki

Reklama
Co sie stało w Hazlerigg Village?
Wpisał Anna Meisel   
Sobota, 26. Sierpień 2006 20:43
19 sierpnia 2006 około godziny 11 do mieszkania Polaków w dzielnicy Newcastle upon Tyne  wpadło trzech Anglików. Pomimo licznych urazów, które odnieśli mieszkańcy, nie wniesiono oskarżenia. Dlaczego? Postanowiłam to sprawdzić. Czy był to incydent jednorazowy, czy może terror trwa już od miesięcy?

Dochodzi godzina 17 kiedy zjawiam się w Hazlerigg Village - dzielnicy położonej nieopodal samego centrum Newcastle upon Tyne. Otwieram notes gdzie widnieją trzy adresy. To tutaj Brytyjczycy dopuścili się napadów na polskich robotników. Parkuję samochód tuż przy samych drzwiach na 48 Coach Lane. Pukam. Po chwili pojawia się ktoś w oknie, przygląda się badawczo, poczym znika.

Drzwi w końcu otwiera mężczyzna po czterdziestce. Wyciąga mocno umazaną rękę, tłumacząc, że właśnie wrócił z pracy. Za nim zbiera się grupka kolegów. Przedstawiam się, wyjaśniam o co mi chodzi. Zadaję pytanie o zdarzenie sprzed kilku dni. Panowie rzucają sobie porozumiewawcze spojrzenia i udają, że nie wiedzą o co chodzi. Jeden z nich niechętnie wskazuje narożny dom po drugiej stronie ulicy. Drzwi się zamykają.
Wskazany dom potwierdza drugi adres z mojego notesu. Potwierdza go również rozbite frontowe okno. Wśród maleńkich odłamków szkła, wciąż jeszcze leży kamień-narzędzie zbrodni. Inicjacja odbywa się niemalże identycznie. Argumentem nie do odparcia jest jednak rozbite okno. Mieszkaniec domu odmawia nagrania rozmowy, nie chce się również przedstawić. Rozgląda się nieufnie, poczym stłumionym głosem, nie patrząc mi w oczy, zaczyna opowiadać: „Niektórzy z nas są tutaj już 2 lata. Wcześniej nie było żadnych problemów. Wszystko zaczęło się jakoś pod koniec maja, może na początku czerwca. Anglicy zaczęli rzucać w nas kamieniami, krzyczeć „Polish bastards” i pokazywać „fuck you”. Kilka tygodni temu przebili nam wszystkie opony w 3 samochodach. Straciliśmy całą dniówkę, nie było jak do roboty dojechać.”

W tym samym momencie nadchodzi młody chłopak. Starszy mężczyzna pospiesznie odchodzi, rzucając przez ramię, iż „młody” powie mi więcej. „Młody” jest bardziej skory do rozmowy:

„To było na boisku, my żeśmy sobie pili takiego szampana no i były tak z 2 metry od nas krzaki. Siedzieliśmy, przyszła grupa Anglików coś tam powiedzieli do nas i poszli. Za jakieś 5 może 10 minut wrócili. Więcej ich wróciło, cała bandą i nas bejsbolami tam po prostu potraktowali. Kolega stracił przytomność, leżał na ziemi 10 minut. Ja dostałem w brzuch i rękę.”


Wzrok „Młodego” odwraca trójka nadchodzących z daleka mężczyzn. „Ci trzej co tam idą mieszkają kawałek dalej. Do tamtego mieszkania w nocy wpadło 2 czy 3 Anglików. Wyłamali frontowe drzwi, drzwi z pokojów i ich pobili. Mój kolega do szpitala trafił.”

 Ruszamy w stronę nadchodzących mężczyzn. Zatrzymują się. „Młody” opowiada kim jestem, wtrącając detale o napaściach.

„Jakich napaściach, my nic nie wiemy, nic się nie stało”- urywa mu najstarszy z nich. Chwyta mnie pod ramię, prowadzi w stronę swojego domu, zostawiając „Młodego” w tyle. „Niech pani schowa notes i dyktafon, my tu nie chcemy problemów- nakazuje.”

Zapraszają mnie do środka. Najstarszy siada przy stole obok mnie, pozostali trzej mężczyźni opierają się o kuchenne szafki. Po raz kolejny nie udaje mi się nawiązać kontaktu wzrokowego. Zastraszeni, opowiadają o swoich przeżyciach, patrząc w ziemię.

„Na mnie mówią dziadek, bo najstarszy jestem. A ten kolega, o tutaj – wskazuje na Rafała, spał kiedy wpadło 3 Anglików. Dusili go, kurwa mać i dostał, jak to się mówi w Polsce „z bańki”. Nas akurat wtedy nie było. Byliśmy na karaoke. Na karaoke to się to samo stało. Myśmy siedzieli sobie w rządku, jakieś trzy, może cztery stoliki, sami Polacy. Wiadomo piwko, zabawiliśmy się. Nagle wpada jakaś banda kurna, ja akurat siedziałem bokiem. Jak mi ktoś walnął kurna w pałę, to przez stół przeleciałem. No i w nos potem dostałem.”

Przełamaliśmy pierwsze lody. Czwórka współmieszkańców wyraźnie się uspokoiła, nabrała odrobinę zaufania. Chcą mówić, momentami sami siebie przekrzykują. Andrzej opowiada historie kolegi, który śpi piętro nad nami. „Krzychu wracał ze sklepu. Tego tutaj niedaleko. Już miał otwierać drzwi kiedy sąsiad - Anglik skoczył mu na plecy. Chłopak miał nos połamany i łuk brwiowy rozcięty.”

„Widzi Pani, boimy się do sklepu chodzić, we dwójkę teraz chodzimy”- dorzuca Marek.

 „Przed chwilą w sklepie byłem. Właściciel mówił, że dwóch tutejszych Anglików chciało dzisiaj sklep obrabować. Krzyczeli, że Polakami niby są”- dodaje dziadek. „Od ostatniego napadu w sobotę trochę się uspokoiło. Policji jest więcej. Co chwile patrole jeżdżą, a w nocy helikopter z góry świeci i kontroluje czy spokój jest. Zobaczymy ile to potrwa.”

„Kilka dni temu w telewizji regionalnej był reportaż o Polakach. Mówili, że jest „inwazja Polaków na Anglię”. O to musieli się wkurzyć, bo następnego dnia na mieszkanie nam wjazd zrobili”- mówi „dziadek”.

Mężczyźnie wydają się być powoli zmęczeni tym tematem. Zaczynają mówić o rodzinach. Lech przyjechał, żeby odłożyć pieniądze na studia dla dzieci. Marek przesyła pieniądze do Polski dzieciom zmarłej siostry, które ma na utrzymaniu. Rafał musi spłacić długi. Poza tym chce zapewnić przyszłość synowi.

Zbliża się godzina 19. Najwyższy czas, aby zostawić Panów i zaczerpnąć opinii mieszkańców. Ekspedientka w sklepie twierdzi, że właściwie o niczym nie słyszała. Tyle, co udało jej się w lokalnej gazecie o drobnych niepokojach Anglików z Polakami przeczytać. Zgodnie z właścicielem potwierdzają, iż Polacy kłopotów nie sprawiają żadnych, są wręcz przemiłymi ludźmi.

 Droga do pubu, w którym odbywa się regularne karaoke prowadzi przez przeszklone drzwi, na których nie widnieje nic oprócz karteczki w języku polskim:

UWAGA!
PANOWIE POLACY

PRZYCHODZIĆ I UŻYWAĆ TEN KLUB
MUSICIE BYĆ CZŁONKIEM TEGO
KLUBU, BYĆ CZŁONKIEM TEGO KLUBU
KOSZTÓJE TO 3.11 NA ROK.

Przewodniczący klubu Bobby Gates oraz pracujący w pubie barman nigdy z Polakami problemów nie mieli. „Przychodzą wieczorem na piwo, bawią się, tańczą – opowiadają.” Nie potrafili jedynie zrozumieć, iż pubu nie można odwiedzić więcej niż 3 razy, nie wykupując członkostwa w wysokości 3 funtów i 11 pensów. Stąd wywieszka na drzwiach.

Oświadczenie policji w Newcastle upon Tyne jednoznacznie wskazuje na przestępstwo na tle rasistowskim. Po wydarzeniach z soboty 19 sierpnia, żadne skargi nie zostały wniesione. Jak podkreśla „Młody”: „Tutaj to mieszkają ludzie, którzy są zdania, ze lepiej nie robić rozgłosu, bo potem dopiero się zacznie.”

Wracam do samochodu przy 48 Coach Lane. Otwieram drzwi kierowcy z lewej strony i zauważam, że jego maski już więcej nie zdobi charakterystyczna, mercedesowska gwiazda.

Anna Meisel